Ambitne plany pobudki o świcie i obserwacji wschodzącego słońca spaliły na panewce. Byliśmy zbyt zmęczeni, by zarywać noc, i postanowiliśmy wycisnąć ze snu maksimum. Dzisiejsza Eucharystia trwała blisko 2,5 godziny – w Ghanie jest to normą, do której nie musieliśmy się przyzwyczajać. Msze święte celebrowane są bowiem w żywiołowy sposób, skutecznie absorbując uwagę zgromadzonych w świątyni. Ojciec Ruben, który przewodniczył liturgii, humorystycznie powiedział o nas kilka zdań, w efekcie czego kąciki ust wiernych utworzyły coś na kształt afrykańskiego banana :). Pozytywna atmosfera udzieliła się i nam, dzięki czemu rozstanie z gospodarzami ośrodka Mafi-Kumase oraz miejscowymi dziećmi odbyło się bez krokodylich łez.
Do Abor zawitaliśmy tuż przed godziną 14:00. Zjedliśmy szybki obiad, i znów ruszyliśmy w trasę – tym razem nad ocean, i tym razem z setką rozentuzjazmowanych dzieci. Udało się więc spełnić obietnicę złożoną naszym małym przyjaciołom przed tygodniem. Z początku fale wydawały się dość spokojne, ale w obliczu bardzo nierównego dna (od naszej ostatniej wizyty uległo dużemu przeobrażeniu), wypuszczanie się przez dzieci na głębsze rejony mogło stanowić zagrożenie. Zwiększona kontrola z naszej strony zapewniła wszystkim bezpieczną zabawę, podczas której mogliśmy przypomnieć sobie najlepsze czasy kolonii spędzanych nad morzem :).
Wielkimi krokami zbliża się kres naszego pobytu na Czarnym Lądzie. Nastaje więc czas pierwszych pożegnań z ludźmi, których zdążyliśmy polubić, albo nawet zaprzyjaźnić się z nimi. Wieczorem odwiedził nas Malik – dyrektor apteki położonej obok szpitala, w którym grupa medyczna odbywała praktykę. Nie obyło się bez wzruszeń, których, niestety, będziemy doświadczać coraz więcej. Pora zatem zaopatrzyć się w niezbędne kartony chusteczek higienicznych :).