Archive for Wrzesień, 2013


D-Day

Wskazówki zegara nieubłagalnie pędzą do przodu zamieniając ostatnie minuty w względne sekundy. Pod osłoną nocy wrzucamy bagaże na naszego pick-up’a, by za chwilę wyruszyć na lotnisko. Ostatni dzień bynajmniej nie sprzyja na pisanie bloga. Mimo całego zamieszania, udało nam się jednak znaleźć czas na indywidualne westchnienie nad Afryką- to konieczne, gdyż tylko pod wpływem refleksji nad wydarzeniem możliwe jest doświadczenie.

Po zatłoczonych ulicach Kampali poruszaliśmy się dzisiaj na Boda – Boda. Mknąc przez miasto, mijaliśmy elegancko ubranych ludzi, ekskluzywne obiekty oraz nowoczesne samochody. Sceneria drastycznie się zmieniła, kiedy weszliśmy do slumsów w Nabuongo. Ubóstwo, rozpadające się budowle, zanieczyszczona woda, brud, unoszący się w powietrzu nieprzyjemny zapach… Taka jest rzeczywistość mieszkających tam 40 tysięcy ludzi. Skrajne warunki życia nie zabijają jednak ich radości. Niemal wszyscy witali nas uśmiechem i ciepłym słowem. Jedna z kobiet, które odwiedziliśmy, powiedziała nam: Nie przepraszajcie, że nie macie dla nas podarunku, nam wystarczy, że nas kochacie.
Następnie powróciliśmy do ośrodka In Need Home, w którym zorganizowana jest szkoła dla dzieci ze slumsów. Z naszych obserwacji wywnioskowaliśmy, że znajduje się tam tylko jedna sala lekcyjna. Gwarantowana edukacja dziecka trwa tylko przez pierwsze 3 lata nauki. Jeśli nie uda się pozyskać dofinansowania, uczeń powtarza rok lub kończy ją na tym etapie.
Bardzo poruszyła nas historia jednego z podopiecznych tego ośrodka. W wyniku pożaru w slumsie, mały chłopiec i jego rodzina stracili dom. Obecnie dziecko mieszka w ośrodku – tam nocuje i uczęszcza na zajęcia. Natomiast jego bezdomni rodzice błąkają się pomiędzy barakami. Pomocną dłoń wyciągają do nich pozostali mieszkańcy slumsów, którzy chętnie dzielą się tym co mają. Oferują nocleg i zapraszają na bardzo skromne, ale wspólne posiłki.
Dzisiejszy dzień, był dla nas kolejną, ugandyjską lekcją miłości.

I powoli zataczamy koło

Po pożegnaniu się z Mamkami, które specjalnie dla nas wcześnie rano wstały, pojechaliśmy na nasz autobus. Do Kampali podróżowaliśmy transportem publicznym. Na początku podroży prowadzący odmówił modlitwę. Dało to nam sposobność do zastanowienia się: czy w Polsce ktoś odważyłby się rozpocząć modlitwę na dobrą drogę w autobusie komunikacji miejskiej. Moim zdaniem byłoby to nie realne m.in. dlatego, że balibyśmy się co pomyślą inni. W Ugandzie pomimo różnorodności wyznań nikt nie był zaskoczony i wszyscy wspólnie się modlili.
Sześciogodzinna podróż minęła nam bardzo szybko i dotarliśmy do stolicy Ugandy. Od razu zauważalna była różnica między zakorkowaną, głośną Kampalą, a spokojnym Gulu.
Naszym miejscem zakwaterowania stał się dom ojców Kombonianów, w którym spędziliśmy pierwszą noc. Wróciliśmy z powrotem tam, gdzie już byliśmy -powoli zataczamy koło naszej wyprawy.
Na koniec dnia odwiedziliśmy Wspólnotę Świeckich Misjonarzy Kombonianów. Razem z jej członkami uczestniczyliśmy we Mszy Świętej, po której spędziliśmy razem miły wieczór.
Pozdrawiam
Agata

Na zawsze w naszej pamięci

I nadszedł dla nas ostatni dzień w St. Jude. Był to trudny czas pożegnań. Rano odwiedziła nas Pasca, wspominaliśmy o niej wcześniej, przy okazji wizyty w jej domu. W ramach podziękowania za odwiedziny zrobiła dla nas afrykańskie torebki, które dziś nam podarowała. Wiedząc wcześniej o jej wizycie, przygotowaliśmy dla niej prezent. Kupiliśmy jej dwie kury i koguta. Była to dla niej i jej dzieci ogromna niespodzianka. Na pożegnalny obiad zaprosił nas Brat Elio. Mogliśmy z nim spędzić więcej czasu. Po lunchu obejrzeliśmy prezentację na temat Ugandy, wojny, która skończyła się 7 lat temu oraz historii ośrodka St. Jude. Wieczorem odwiedził nas o. Ramon z Liry. Przyjechał, aby nas pożegnać. Jednak najważniejsze były ostatnie chwile spędzone z dziećmi. Do Polski przywieziemy ze sobą listy, które dla nas przygotowały, ale nie tylko to. W nasze serca wpisały się ich twarze i imiona. Każdy z nas zapamięta ludzi z plemienia Acholi, jako otwartych, miłych i kochających innych. I na zawsze pozostaną w naszej pamięci. A jutro wczesnym rankiem wyruszamy do Kampali.
Krysia

Afryka deszczowymi łzami płacząca

Kolejny dzień w Afryce przywitał nas deszczem i chłodem. Może Afryka tak samo jak my nie chce naszego wyjazdu? Po wczorajszym powrocie do naszego domu w Gulu i cudownym powitaniu przez dzieci, które wręcz piszczały z radości i długo wtulały się w każdego z nas, przywitały nas mamki słowami „ Witamy z powrotem w domu” oraz „ Modlimy się abyście ponownie do nas przyjechali”. To pokazało nam, że w tak krótkim czasie naprawdę staliśmy się członkami tej społeczności, a nie tylko zwykłymi muzungu, które przyjechało zobaczyć jak wygląda życie na Czarnym Lądzie. Mam nadzieję, że dla każdego z nas bycie tutaj okaże się cennym wydarzeniem w naszym życiu, które zaprocentuje w przyszłości może niekoniecznie wyjazdem na misje , ponieważ bycie misjonarzem tak naprawdę jest wpisane w życie każdego ochrzczonego człowieka. Ważniejsze jest to czy będziemy umieli wpleść elementy naszej rzeczywistości ugandyjskiej w codzienną rzeczywistość w Polsce. Czasami może szarą, może trudną ale też mimo wszystko piękną. Wspaniale będzie wykorzystać zdobyte tu doświadczenie, wiedzę, umiejętności, spojrzeć na świat trochę inaczej, więcej być a mniej mieć.
Dzisiejszy dzień w pewien sposób różnił się od poprzednich , ponieważ dzieci najprawdopodobniej wiedzą lub czują, że nasz wyjazd już się zbliża bo tak naprawdę Gulu opuszczamy już w czwartek rano. Dlatego też mimo zabaw i wykorzystywania krótkich chwil, gdy dzieci miały przerwę na posiłek lub gdy po skończonych lekcjach wspólnie spędzały z nami czas nie sposób nie zauważyć, że były smutne i przygaszone. W ciągu tych kilku tygodni bardzo się ze sobą zżyliśmy i choć być może nikt z nas nie spotka już nigdy dzieci z St. Jude w Gulu to na pewno to spotkanie z nimi na zawsze pozostanie w pamięci każdego z nas niezależnie od tego czy było to pierwsze doświadczenie misyjne, kolejne, czy ostatnie. Może pewnego dnia ktoś z nas podobnie jak Danusia, opuści kraj i wyjedzie na doświadczenie misyjne? Czas pokaże… Póki co chciałam wam Drodzy Czytelnicy naszego bloga podziękować za dotychczasowego jego śledzenie, wszelkie komentarze i ciepłe słowa. Oczywiście zapraszamy do śledzenia kolejnych ostatnich już dni w Ugandzie. Pamiętamy o Was, tęsknimy i już niedługo wracamy! Pozdrawiam.
Iwonka

Ps. Poniżej zaległe zdjęcia z weekendu w Matany (w końcu!!!)

Pierwsze poważne pożegnanie mamy już za sobą. Dziś wróciliśmy do Domu Dziecka w Gulu, zostawiając Matany i naszą Danę. Dziękowała za odwiedziny, sprzęty do rehabilitacji, a przede wszystkim możliwość spędzenia czasu choć z częścią osób tworzących grupę Świeckich Misjonarzy Kombonianów. Dla nas to też był dobry czas. Świadectwo Dany dało dużo do myślenia. Chociaż jej standardowy dzień to głównie praca (zaczyna się rano i z przerwą na obiad, kończy ok. 18), to wcale nie znaczy, że nie ma czasu na bycie misjonarzem. To właśnie szpital jest głównym miejscem tej działalności. Wypełnia ją przez staranie się o uśmiech, nawet jeżeli przeżywa trudne chwile, przez jak najlepsze wypełnianie swoich obowiązków, przez pracę nad cierpliwością w kontaktach z pacjentami, wysłuchiwanie ich próśb, życzliwą rozmowę, czyli wymaganie od siebie, nawet jeżeli dobry humor i łagodność nie przychodzą naturalnie. O szczegółach tej misji można przeczytać na blogu Dany, ale spotkanie z nią twarzą w twarz budzi zapał do pracy nad sobą i radość z każdej chwili życia, czym koniecznie chciałam się w tym miejscu podzielić 🙂 Dzień ten naznaczony był także informacjami napływającymi z Nairobi, dotyczącymi zamieszek w supermarkecie. I chociaż Uganda cieszy się pokojem już dobrych kilka lat, dziś spotkaliśmy świadka niebezpiecznych wydarzeń z czasów wojny. Podczas podróży do Gulu (jak pisałam wyjechaliśmy dziś z Matany) zatrzymaliśmy się w Sanktuarium Maryjnym w Iceme, gdzie gospodarz, o. Ferdinando Moroni opowiedział nam o kilku sytuacjach, w których otarł się o śmierć. Jedna z nich to historia napadu na misję komboniańską. Ojcowie zostali zmuszeni do zapłaty okupu za swoje życie… Uzbrojeni napastnicy trzymając karabiny grozili śmiercią… Jeden z ojców oddał wszystkie pieniądze, które miał przy sobie… Za mało… Rebelianci wyciągnęli granat… Kombonianin udzielił grupowego rozgrzeszenia… Zaprowadzono wszystkich od jednego pokoju… Zamknięto… A napastnicy odjechali… Dopiero później okazało się, że byli to żołnierze prezydenta Musseveniego, a nie rebelianci… Świadectwo ojca pozwoliło choć trochę zrozumieć niebezpieczeństwo wojennej rzeczywistości. I choć teraz panuje tu pełen pokój, sytuacja z Kenii czy Syrii pokazuje, że trzeba jeszcze wiele modlitwy…

Po prostu pokochać

Kto by pomyślał, że rozmowa z całkiem obcą osobą może coś we mnie zmienić. Nie wiem jak wy, ale ja uważałam, że moje życie zależy przede wszystkim ode mnie. A jednak dzisiejszy dzień pokazał, że nie do końca tak jest. Spotkanie z kolejną wspólnotą Kombo w Kangole, a zwłaszcza świadectwo życia siostry Bruny, kombonianki, zmieniło moje myślenie. Siostra, która od 30 lat żyje wśród plemienia Karimojong, uświadomiła mi, że powołanie misyjne nie jest związane z powołaniem do miejsca, często bardzo odległego, ale jest powołaniem do życia z ludźmi, których trzeba tak po prostu pokochać. Bo dopiero dzięki tej miłości mogę stać się misjonarzem, a bez niej… (no właśnie, kim jesteśmy bez miłości).

PS. Wciąż nie mamy bezpośredniego dostępu do neta, więc także dziś nie będzie zdjęć. Nadrobimy to być może jutro, jak już będziemy z powrotem w Gulu.

Misja w Matany

Dzień rozpoczęliśmy o godzinie 6:30 Mszą św. w kościele znajdującym się w naszym sąsiedztwie. Po śniadaniu udaliśmy się do szpitala, w którym pracuje Danka (Świecka Misjonarka Kombonianka, do której tu przyjechaliśmy z wizytą). W szpitalu mieliśmy sposobność zetknąć się po raz kolejny z opieką medyczną funkcjonującą w Ugandzie. Jak łatwo się domyślić, tutejsze standardy daleko odbiegają od naszych wyobrażeń o szpitalach działających w Polsce. Najbardziej chwyta za serce widok cierpiących dzieci. Moją uwagę przykuła postać Desmasa, 13-letniego chłopca leżącego już 4 miesiące z poważnymi obrażeniami nóg. Desmas znalazł wraz z kolegami powojenną bombę – finał zabawy wyglądał tragicznie. Jeden z chłopców zginął na miejscu w wyniku wybuchu. Mając dziś kontakt z chorymi, po raz kolejny uświadomiłem sobie jak dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią udzielić pomocy bez względu na ciężar przypadku. Popołudniu Danka zabrała nas na spacer po okolicy Matani. Po powrocie opowiadała o swoim powołaniu, rozeznaniu drogi misyjnej oraz swoich zadaniach pełnionych w szpitalu.

Pozdrawiam serdecznie,
Michał

ps. Zdjęcia dołączymy, jak tylko będziemy mieć dostęp do neta!

W drodze…

Dzisiejszy dzień rozpoczął się jak zwykle od porannej Mszy św. w języku acholi. Następnie po szybkich przygotowaniach udaliśmy się w długą (400 km) i dosyć męczącą drogę do Matany Hospital, by odwiedzić Danusię naszą świecką misjonarkę. Wraz ze zwiększającą się odległością od Gulu zmieniał się krajobraz: pojawiły się góry i inna roślinność. Plemię Karimojong, zamieszkujące te tereny, zajmuje się hodowlą bydła, nie uprawiają ziemi jak ma to miejsce w Gulu. Po raz pierwszy musieliśmy się rozstać z naszymi kochanymi maluchami i mimo zapewnień, że wyjeżdżamy tylko na 4 dni i wrócimy do nich w przyszłym tygodniu, to na ich twarzach pojawił się smutek oraz pytania czy musimy wyjeżdżać i po co wyjeżdżamy. Chyba po raz pierwszy, bardziej niż dotychczas, uświadomiliśmy sobie, że czas naszego powrotu do Polski nieubłaganie się zbliża. Choć tęsknimy za naszymi rodzinami i bliskimi, to jednak wyjazd z Gulu będzie trudny. Zanim jednak dojdzie do wyjazdu najbliższe dni spędzimy poznając kolejne oblicze Afryki. Po kilku godzinach pobytu w Matany możemy stwierdzić, że ludzie tutaj mieszkający są inni niż w Gulu. Z jednej strony uśmiechnięci i z zaciekawieniem podchodzący do nas by się przywitać, a z drugiej traktują nas – muzungu – z pewną rezerwą i możne odrobinę mniej przyjaźnie niż w Gulu. Po długiej, bo 8-godzinnej podroży i szybkim obiedzie, udaliśmy się na krótki spacer po okolicy, co było dla nas okazją do pierwszych spotkań. Tyle na dziś. Ciąg dalszy nastąpi – jeśli będzie internet!
Iwonka.

Zwykła niezwykłość

Kolejny dzień upłynął nam niezmiernie szybko. Trudno zebrać myśli i opisywać rzeczywistość kiedy wszystko z jednej strony jest identyczne, a z drugiej strony każdy dzień potrafi zadziwić i w każdym
z dni spędzonych w Gulu ZAWSZE jest coś zaskakującego. Dziś miał miejsce ciąg dalszy zajęć lekcyjnych z dziećmi, które w niebywale szybki sposób uczą się języka polskiego i z radością śpiewają polskie piosenki- dziś „Mama królowa”. Dzieci chętnie uczestniczyły w zajęciach, zaskakując przy tym swoją bystrością i ogromem niespożytej energii. Oprócz zajęć z dziećmi mieliśmy również możliwość wejścia w życie mieszkańców St. Jude a mianowicie mogliśmy wspólnie z mamkami zajmującymi się dziećmi jak i również samymi dziećmi mającymi właśnie przerwę miedzy zajęciami zjeść obiad. Było to ciekawe i ubogacające doświadczenie, gdzie mogliśmy pomóc przygotować posiłek i poczuć się nie tylko jak goście ale jak członkowie rodziny. Zaskakującym momentem dnia była dla mnie chwila kiedy Krysia zaczęła rozdawać dzieciom obrazki z wizerunkiem Matki Boskiej a one od razu uczyniły znak krzyża i zaczęły się modlić.
Część z nas miała również możliwość odwiedzenia więzienia dla kobiet w Gulu, które są jednocześnie matkami. W owym więzieniu łącznie przebywa 49 kobiet natomiast my spotkaliśmy się z ok. 25. Zaskakującym dla nas był fakt iż oprócz więziennych żółtych uniformów, w ogóle nie czuliśmy się jak ktoś kto odwiedza więzienie a raczej jak ktoś kto odwiedza wspólnotę, z którą mieliśmy możliwość wspólnie się modlić i słuchać ich przepięknych głosów i żywiołowej muzyki. Zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło i życzliwie, co jeszcze bardziej nas ujęło i pozytywnie zaskoczyło, ponieważ wizyta w więzieniu w roli osoby odwiedzającej może kojarzyć się negatywnie.
Wieczorem po raz kolejny, razem z dziećmi oglądaliśmy Krecika i Reksia, gdzie każde spotkanie z bajkowymi postaciami jest dla dzieci powodem do ogromnej radości a i my możemy wrócić myślami do naszej młodości i przypomnieć sobie jak wyglądało nasze dzieciństwo. Wszyscy mamy się dobrze, jesteśmy zdrowi i z niecierpliwością czekamy na każdy kolejny dzień, zwłaszcza, że już jutro czeka nas pewna ciekawa wyprawa, ale o tym w kolejnym wpisie. Pozdrawiam!
Iwonka