Archive for 24 września, 2013


Afryka deszczowymi łzami płacząca

Kolejny dzień w Afryce przywitał nas deszczem i chłodem. Może Afryka tak samo jak my nie chce naszego wyjazdu? Po wczorajszym powrocie do naszego domu w Gulu i cudownym powitaniu przez dzieci, które wręcz piszczały z radości i długo wtulały się w każdego z nas, przywitały nas mamki słowami „ Witamy z powrotem w domu” oraz „ Modlimy się abyście ponownie do nas przyjechali”. To pokazało nam, że w tak krótkim czasie naprawdę staliśmy się członkami tej społeczności, a nie tylko zwykłymi muzungu, które przyjechało zobaczyć jak wygląda życie na Czarnym Lądzie. Mam nadzieję, że dla każdego z nas bycie tutaj okaże się cennym wydarzeniem w naszym życiu, które zaprocentuje w przyszłości może niekoniecznie wyjazdem na misje , ponieważ bycie misjonarzem tak naprawdę jest wpisane w życie każdego ochrzczonego człowieka. Ważniejsze jest to czy będziemy umieli wpleść elementy naszej rzeczywistości ugandyjskiej w codzienną rzeczywistość w Polsce. Czasami może szarą, może trudną ale też mimo wszystko piękną. Wspaniale będzie wykorzystać zdobyte tu doświadczenie, wiedzę, umiejętności, spojrzeć na świat trochę inaczej, więcej być a mniej mieć.
Dzisiejszy dzień w pewien sposób różnił się od poprzednich , ponieważ dzieci najprawdopodobniej wiedzą lub czują, że nasz wyjazd już się zbliża bo tak naprawdę Gulu opuszczamy już w czwartek rano. Dlatego też mimo zabaw i wykorzystywania krótkich chwil, gdy dzieci miały przerwę na posiłek lub gdy po skończonych lekcjach wspólnie spędzały z nami czas nie sposób nie zauważyć, że były smutne i przygaszone. W ciągu tych kilku tygodni bardzo się ze sobą zżyliśmy i choć być może nikt z nas nie spotka już nigdy dzieci z St. Jude w Gulu to na pewno to spotkanie z nimi na zawsze pozostanie w pamięci każdego z nas niezależnie od tego czy było to pierwsze doświadczenie misyjne, kolejne, czy ostatnie. Może pewnego dnia ktoś z nas podobnie jak Danusia, opuści kraj i wyjedzie na doświadczenie misyjne? Czas pokaże… Póki co chciałam wam Drodzy Czytelnicy naszego bloga podziękować za dotychczasowego jego śledzenie, wszelkie komentarze i ciepłe słowa. Oczywiście zapraszamy do śledzenia kolejnych ostatnich już dni w Ugandzie. Pamiętamy o Was, tęsknimy i już niedługo wracamy! Pozdrawiam.
Iwonka

Ps. Poniżej zaległe zdjęcia z weekendu w Matany (w końcu!!!)

Reklama

Pierwsze poważne pożegnanie mamy już za sobą. Dziś wróciliśmy do Domu Dziecka w Gulu, zostawiając Matany i naszą Danę. Dziękowała za odwiedziny, sprzęty do rehabilitacji, a przede wszystkim możliwość spędzenia czasu choć z częścią osób tworzących grupę Świeckich Misjonarzy Kombonianów. Dla nas to też był dobry czas. Świadectwo Dany dało dużo do myślenia. Chociaż jej standardowy dzień to głównie praca (zaczyna się rano i z przerwą na obiad, kończy ok. 18), to wcale nie znaczy, że nie ma czasu na bycie misjonarzem. To właśnie szpital jest głównym miejscem tej działalności. Wypełnia ją przez staranie się o uśmiech, nawet jeżeli przeżywa trudne chwile, przez jak najlepsze wypełnianie swoich obowiązków, przez pracę nad cierpliwością w kontaktach z pacjentami, wysłuchiwanie ich próśb, życzliwą rozmowę, czyli wymaganie od siebie, nawet jeżeli dobry humor i łagodność nie przychodzą naturalnie. O szczegółach tej misji można przeczytać na blogu Dany, ale spotkanie z nią twarzą w twarz budzi zapał do pracy nad sobą i radość z każdej chwili życia, czym koniecznie chciałam się w tym miejscu podzielić 🙂 Dzień ten naznaczony był także informacjami napływającymi z Nairobi, dotyczącymi zamieszek w supermarkecie. I chociaż Uganda cieszy się pokojem już dobrych kilka lat, dziś spotkaliśmy świadka niebezpiecznych wydarzeń z czasów wojny. Podczas podróży do Gulu (jak pisałam wyjechaliśmy dziś z Matany) zatrzymaliśmy się w Sanktuarium Maryjnym w Iceme, gdzie gospodarz, o. Ferdinando Moroni opowiedział nam o kilku sytuacjach, w których otarł się o śmierć. Jedna z nich to historia napadu na misję komboniańską. Ojcowie zostali zmuszeni do zapłaty okupu za swoje życie… Uzbrojeni napastnicy trzymając karabiny grozili śmiercią… Jeden z ojców oddał wszystkie pieniądze, które miał przy sobie… Za mało… Rebelianci wyciągnęli granat… Kombonianin udzielił grupowego rozgrzeszenia… Zaprowadzono wszystkich od jednego pokoju… Zamknięto… A napastnicy odjechali… Dopiero później okazało się, że byli to żołnierze prezydenta Musseveniego, a nie rebelianci… Świadectwo ojca pozwoliło choć trochę zrozumieć niebezpieczeństwo wojennej rzeczywistości. I choć teraz panuje tu pełen pokój, sytuacja z Kenii czy Syrii pokazuje, że trzeba jeszcze wiele modlitwy…