Latest Entries »

Z wizytą na farmie

W czwartek wyjechały nasze Ewy, zostaliśmy więc w czwórkę. Oficjalnie nasze doświadczenie misyjne zostało zakończone. Pozostajemy w Gulu jeszcze tydzień jako wolontariusze. Ostatnio niespodziewanie przyjechał brat Elio i zabrał nas na farmę należącą do Saint Jude. Czego tam nie ma: ryż, banany, awokado, kukurydza, papaja, baklazany, fasola i wiele innych. Poniżej kilka zdjęć z wyjazdu.

Czas biegnie szybko…

…bardzo szybko! A my staramy się spędzać każdą chwilę z dziećmi. Uczymy ich pisać, czytać, liczyć, malować, grać w piłkę, bierki – to główne zajęcia młodszych dzieci. Starsze dziewczęta zajęły się dzisiaj zajęciami z rękodzieła. Spod ich rąk wyszły przepiękne bransoletki i papierowe torebeczki. Starsi chłopcy rywalizowali w grze w badmintona, siatkówkę i oczywiście piłkę nożną. Było dużo uśmiechu i prawdziwej radości. W tym miejscu z całego serca DZIĘKUJEMY wszystkim, którzy do tej radości się przyczynili kupując pomoce dydaktyczne i zabawki dla dzieci, jak również przekazując pieniążki na ten cel.

Dzisiejszy poranek spędziliśmy w więzieniu, gdzie przebywa ponad 1200 mężczyzn. Przekazaliśmy im przywiezione z Polski różańce, za które również w imieniu osadzonych DZIĘKUJEMY.  Był to czas wspólnego uwielbienia Boga, modlitwy, słuchania Słowa Bożego, katechezy i wzajemnego błogosławienia się. W trakcie spotkania towarzyszyli nam katechiści, którzy odwiedzają więzienie w każdy wtorek.

Pozdrawiamy Was serdecznie i pamiętamy o Was w naszych modlitwach.

Cztery dni już za nami :)

„Pierwsze koty za płoty”, pierwsze poznane imiona, kolejne poznane dziurawe afrykańskie drogi i kolejne miejsca odwiedzone. Byliśmy w szpitalu w Lacor i Comboni Samaritans. Dzisiaj udaliśmy się do domu rekolekcyjnego misjonarzy kombonianów w Layibi, w którym odbyliśmy dzień skupienia. Na naszym doświadczeniu misyjnym pamiętamy nie tylko o pracy ale przede  wszystkim o modlitwie (również za Was). Pozdrawiamy Was pełni Ducha.

Jesteśmy w Gulu :)

Pozdrawiamy z Ugandy. Po trzech dniach dotarliśmy do St. Jude Children’s Home. Po drodze była mocno zatłoczona Kampala i pierwsze doświadczenie przejażdżki po ugandyjskich drogach na boda (fotka poniżej).

Od wczoraj jesteśmy w Gulu i powoli zaczynamy poznawać dzieci oraz nasze zajęcia. Pogoda zaskakuje, raz ulewa i burza a raz afrykańskie słońce. A żeby było nam weselej to nieustannie towarzyszą nam stęsknione Mzungu komary i ciekawskie jaszczurki.

Wszystkim dopisuje zdrowie i dobry humor 🙂 Ściskamy mocno tych, którzy tutaj zaglądają. Pamiętajcie o nas w modlitwie i my również pamiętamy każdego dnia o Was.

Uganda 2019

A Paraklet, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem.  J14,26

Przyszedł czas kolejnego komboniańskiego doświadczenia misyjnego. Jedziemy do Ugandy do Gulu. Do Domu Dziecka. To miejsce dobrze znane Ewie, która była tam na misji. Dla czwórki z nas będzie to czas doświadczenia misyjnego. Czas dotykania
i poznawania tego, o czym marzyliśmy od dawna. Wytęskniony czas.

Bóg mówi przez pragnienia naszego serca. To  pragnienie nas łączy i jednoczy. Ufamy, że to Jego dzieło. Początek czegoś. Czego? Nie wiemy, bo dla każdego z nas Bóg ma inny plan. A my z całego serca chcemy poznawać Jego wolę i ją pełnić. Przed nami 2 tygodnie w Afryce. Polecamy się Waszej pamięci modlitewnej. Naszą małą wspólnotę i nasze rodziny, a w szczególności tych, do których jedziemy.

A teraz pora się przedstawić 🙂

Mam na imię Ewa jestem Świecką Misjonarką Kombonianką. Obecnie pracuję w Polsce w  schronisku dla kobiet w Warszawie ale przez 4 lata byłam na misji w Gulu, gdzie teraz mam okazję zabrać grupę kandydatów.  Jestem bardzo szczęśliwa, że kolejna grupa młodych ludzi odważanie podąża za swoim powołaniem i chce dzielić swój czas z „najbiedniejszymi i najbardziej ubogim”.

Ewa M

 

Mam na imię Ewa. Pracuję w redakcji Czasopisma Misjonarze Kombonianie. Od wielu lat słyszę i piszę o pracy misjonarzy rozsianych po całym świecie. Teraz i ja będę mogła osobiście wybrać się do Ugandy, aby ofiarować maleńką cząstkę swojego życia i zostawić kawałeczek swojego serca tym, do których jedziemy.

Ewa G.JPG

 

Mam na imię Monika. Moje pierwsze spotkanie z misjonarzami nastąpiło w mojej rodzinnej parafii w Gdańsku kiedy miałam może 10 lat i już wtedy byłam bardzo zainteresowana wyjazdem na misje, co prawda było to marzenie małego dziecka, z całkowicie  innych pobudek niż teraźniejsze…  Marzenie to dojrzewało powoli i nie raz o nim zapominałam, ale Bóg co jakiś czas przypominał mi o nim. Najbardziej zapamiętanym przeze mnie znakiem o drodze, którą mam pójść było poznanie Ojca Kombonianina na Światowych Dniach Młodzieży i zaproszenie na spotkanie Świeckich Misjonarzy. Po długich namysłach przyjechałam i tak zostałam, szczęśliwa, że odważyłam się na ten krok! 🙂

67896730_380263762873666_4905487164730507264_n

 

Mam na imię Marzena, jestem z Krakowa. Na co dzień pracuję z dziećmi jako fizjoterapeutka. Moja praca daje mi dużo radości i bardzo wiele uczy. Lubię to co robię. Na myśl o 2 tygodniach w Ugandzie czuję ogromną wdzięczność. Oddaję ten czas Jemu. Wiem, że to Bóg mnie tam zaprasza. Czuję, że jestem w Jego szkole zaufania. Choć nauka czasem idzie nędznie, najważniejsze jest to, ażeby nie stracić Go z oczu :sdr
Mam na imię Marcelina. Z wykształcenia jestem ratownikiem medycznym oraz opiekunem medycznym. Obecnie pracuję w przychodni oraz ZOL-u, działam w ruchu Świeckich Misjonarzy Kombonianów oraz wspólnocie charyzmatycznej. Największymi wartościami w całym moim dotychczasowym życiu zawsze był Bóg i drugi człowiek, poszanowanie jego godności, wolości, odmienności, przyjmowanie i akceptowanie go takim, jakim jest, z jego zaletami i wadami. Drugi człowiek jest moim miejscem spotkania z Bogiem, miejscem poznawania Go, doświadczania. Wybrałam służenie Bogu poprzez służenie człowiekowi i ta szeroko rozumiana służba jest źródłem mojej radości, pokoju i szczęścia w życiu.

Marcela

 

Bartek. Darmo wiele dostał, więc próbuje zacząć dawać. Choć doświadczenie go nauczyło, że to nie działa w ten sposób i im więcej się daje, tym jeszcze więcej się dostaje. Bilans miłości zawsze jest dodatni. Poza tym jest zawzięty, błądzący, spontaniczny i lubiący nowe wyzwania. W drugiej klasie podstawówki na dzień chłopaka dziewczyny napisały o nim wierszyk: „Bartek chłopak jest kochany, chodzi ciągle roztrzepany. Ciągle gubi coś z tornistra, chociaż taki z niego bystrzak!” Od tego czasu minęło już prawie 21 lat, ale u Bartka zmienił się tylko tornister na plecak. Lubi podróże, Pismo Św. i Innego.

Bartek

 

Msza posłania z nałożeniem krzyży misyjnych.

Ostatnie !Buenos dias!

Po krótkim pobycie u Franko wróciłyśmy przy użyciu TransMilenio do domu. Jest w tym trochę dumy, bo zwykle towarzyszył nam Tomek, a tym razem zrobiłyśmy to samodzielnie. Trzy przesiadki i znowu byłyśmy w domu braci Kombonianów. Resztę dnia spędziłyśmy na odpoczynku i robieniu różnych trywialnych rzeczy, jak na przykład pranie czy śpiewanie 😉

Następnego dnia razem z Marlen (współpracownicą braci Kombonianów) wyszłyśmy zrobić ostatnie zakupy. Wskazała nam świetne miejsce, gdzie można kupić pamiątki dla rodziny i znajomych. Następnie część Drużyny Pierścienia wybrała się w odwiedziny do pani Glorii Polo, z którą Tomek przeprowadził wywiad. Ta niezwykła kobieta przeżyła uderzenie pioruna i to zdarzenie zapoczątkowało zmiany w jej życiu. Możliwość poznania jej była dla nas ogromnym przeżyciem. Tym bardziej, że pani Gloria, która jest stomatologiem,  przyjmuje w zwykłym budynku i nawet na szyldzie nie widnieje jej nazwisko. To  ciepła, miła i bardzo mocno kochająca Boga kobieta, ale więcej o niej przeczytacie dzięki Tomkowi w czasopiśmie Misjonarze Kombonianie.

Udało nam się dwa razy spotkać z o. Adamem Zagają, który jako wice prowincjał Ekwadoru przebywał w tym czasie w Bogocie na odbywającym się raz na 6 lat spotkaniu ekonomów całej Ameryki. Nabożnie wysłuchaliśmy świadectw o. Adama, który opowiadał nam z pasją o swojej poważnej pracy misjonarskiej, w Czadzie i w Ekwadorze. Można by książkę napisać. Udaliśmy się również razem na wieżowiec Torre Colpatria – mający 48 pięter budynek, z którego podziwialiśmy wspaniałą panoramę miasta. Bogota nocą robi wrażenie!

Dziś przeżyliśmy ostatnią poranną Mszę świętą i zjedliśmy ostatnią kolację z braćmi, w których domu mieszkaliśmy podczas pobytu w Bogocie. Były miłe rozmowy, czułe uściski, wymiany numerów telefonów i facebuczków, a smutek rozstania osłodził nam pyszny tort ;).

Generalnie ogarniamy się przed wyjazdem. Kolumbia jest taka cudowna, ludzie tacy wyjątkowi – moglibyśmy tu zostać, jednakże zegar  tyka, a godzina wylotu zbliża się już wielkimi krokami. Jutro z samego rana jedziemy do El Dorado (tak nazywa się lotnisko w Bogocie), by stamtąd przez Panamę i Istambuł wrócić wreszcie do Warszawy.

Kończąc chcielibyśmy baaardzo podziękować wszystkim, dzięki który mogliśmy przeżyć to wspaniałe doświadczenie. Osobom, które wsparły nas finansowo, które modliły się za nas i za nasz wyjazd, oraz Wam, którzy wytrwale śledziliście nasze „przygody” czytając bloga. Bez Was nie dalibyśmy rady. Gracias!!!

Do zobaczenia w Polsce!

Bogota (znowu ;) )

Buenas!

Ostatni post zakończyliśmy na wyjeździe do Suby- dzielnicy Bogoty. Odwiedziliśmy tam zespół taneczny założony przez Tomka. Dziewczyny pokazały nam kilka układów, po czym zaprosiły na środek, by nas któregoś z nich nauczyć. Były to tańce regionalne, aczkolwiek elementy zumby (ku uciesze niektórych) się pojawiły. Pomimo słabej znajomości języka, zarówno z jednej jak i drugiej strony, wspólna nauka okazała się świetną zabawą.

Kolejne dni w Bogocie upłynęły nam na zwiedzaniu miasta, między innymi na wzgórza Monsserate, na którym znajduje się bazylika Chrystusa Upadłego bardzo czczonego w Kolumbii, robieniu drobnych pamiątkowych zakupów i przygotowywaniu  do zbliżającego się wielkimi krokami powrotu do naszej rzeczywistości – studiów, pracy itp.

Pomiędzy tym wszystkim znaleźliśmy też czas na odwiedzenie również jednego z ojców kombonianów, który mieszka  w Soacha. Zobaczyłyśmy na własne oczy, co to znaczy żyć z ubogimi i dla ubogich. Ojciec Franko utrzymuje się ze sprzedaży mleka sojowego, żyje w takich samych warunkach jak reszta mieszkańców dzielnicy. Na swoje mieszkanie wybrał spory dom, by mógł przyjmować jak najwięcej gości tłumnie spływających tu by zobaczyć ojca, który żyje według ewangelicznych zasad ubóstwa. Ma w nim jedynie same najpotrzebniejsze rzeczy (telewizor, komputer i telefon komórkowy do nich nie należą). Opowiadał nam o tym, dlaczego wybrał taki styl życia, co nim kierowało, o swojej posłudze misyjnej w Ekwadorze, Włoszech i Kolumbii. Na koniec zapytał, czy podoba nam się taki sposób realizowania misyjnego powołania, czy może chciałybyśmy do niego dołączyć. Odpowiedzi były różne, przeważało jednak to, że bardzo ważna jest dla nas rodzina i bez kogoś bliskiego obok nie zdecydowałybyśmy się na taki sposób życia. Po południu, razem z dwoma siostrami mieszkającymi naprzeciwko, uczestniczyliśmy w bardzo wyjątkowej dla nas Mszy Świętej.

Wieczorem wspólnie z ojcem i siostrami odwiedziliśmy jedną z rodzin. Był śpiew, modlitwa, ewangelia, dziękczynienie i prośby, a także polskie pieśni, które bardzo przypadły im do gustu. Wspólna modlitwa była dla nas wielkim świadectwem wiary ludzi, którzy nie mają wiele, a i tak za wszystkie otrzymane dary wielbią Boga. Każda z nas z tego krótkiego pobytu ma w głowie wiele słów Franko, których echo będzie dźwięczało nam w uszach jeszcze  przez długi, długi czas.

Tymczasem zostawiamy Wam porcję zdjęć i do OSTATNIEGO już wpisu.

Trzymajcie się ! 😉

Medellin :)

!Hola Amigos!

Cały wtorek byliśmy zajęci w domu pracą nad dekoracjami. (Zobaczcie na zdjęcia pod spodem). W środę natomiast wybraliśmy się na wycieczkę do Guadape. Nieopodal niej znajduje się ogromna skała, górująca nad okolicą. Widok czarnej, masywnej góry był niesamowity. Aby dostać się na szczyt trzeba było pokonać 750 betonowych schodów. Na wieży spędziłyśmy sporo czasu. Widoki zapierały dech w piersiach, a nam nie chciało się z stamtąd zejść. Potem na dwie taksówki ruszyliśmy do malowniczego miasteczka położonego nad zalewem. Dominika i Ola miały dodatkową atrakcję jazdy zdezelowanym acz uroczym samochodem w stylu retro. (Nie rozleciał się, na szczęście).

Co tak wyjątkowego jest w Guadape? Budynki! Kolorowe, zdobione płaskorzeźbami i kolumienkami. Pomimo tego, że wzdłuż ulicy stoi cały rząd łączonych ze sobą ścianami domów, każdy z nich jest zupełnie inni i wyjątkowy. Nie sposób to opisać słowami. Dzięki Małgosi i Tomkowi macie okazję zobaczyć choć trochę z tego co nas tak zachwyciło. Wróciliśmy do Medellin wieczorem zmęczeni, ale szczęśliwi.

Wielkie plany na spędzenie czwartkowego dnia nie wypaliły w stu procentach. Pierwsza cześć zakładała odwiedzenia Parque Explora. To kompleks budynków, zawierający dwie sale z ogromnymi akwariami, dwa pomieszczenia z terrariami (nie wszyscy byli zachwyceni widokiem ogromnych węży), oraz interaktywne sale naukowe. Mierzenie pulsu, oglądanie połyskujących piranii czy chodzenie po metalowej równoważni – każdy z nas znalazł coś dla siebie. Następnym punktem planu był spacer po ogrodzie botanicznym. Niestety, okazało się, że jest on zamknięty. Chwila przerwy na jedzenie i udajemy się na przejazd Metrocable, czyli podwieszaną kolejką. Tym razem także klapa. Najpierw wiatr, potem deszcz, a na końcu grad. To wszystko decyduje o tym, że nigdzie nie pojedziemy.

Ostatni punkt planu zakłada odwiedzenie księdza Federico. Jego mieszkanie jest skromne, ale przyjmuje nas w nich z otwartymi ramionami. Już kiedy prowadzi nas do kaplicy, odkrywamy, że jest niezwykłym człowiekiem. Na wprost umieszczonego w glinianym garnku Najświętszego Sakramentu*, znajduje się małe biureczko, przy którym zwykle pracuje. Ksiądz Federico pochodzi z Medellin i zajmuje się pomocą najuboższym. Jego zasady i świadectwo życia imponują nam bardzo. Długo rozmawiamy z nim i każdy z nas wynosi w sercu cenne słowa. Wracamy do domu wciąż „trawiąc” i „przemyśliwując”. Dzień kończy się pracą nad dekoracjami – musimy przyśpieszyć, aby zdążyć zrobić wszystko.

Piątek to ciąg dalszy prac. Dekoracje zaczynają już wyglądać całkiem nieźle. Kolorowe cytaty, styropianowe logo, sto sześćdziesiąt osiem gołębic… dzieje się! Dziewczyny pracują, a Tomek – wreszcie wolny – może odwiedzić znajomych. Męski wypad, a co?! Ścigamy się z czasem. Praca, sprzątanie i pakowanie, a potem, wreszcie, ostatnia wspólnotowa kolacja. Robimy sobie wspólne zdjęcia. „Uśmiechnij się”, „jeszcze jedno”, „jeszcze raz” i wreszcie nieubłaganie następuje rozstanie. Wsiadamy do dwóch taksówek, jedziemy na dworzec północny i rzutem na taśmę do autobusu. Jedziemy do Bogoty.

I teraz następuje ta część historii, którą możemy nazwać „dziś”. Dziś, trochę niewyspani i zmęczeni, jesteśmy wreszcie w stolicy. Czujemy, jakbyśmy wrócili do domu po dłuższej podróży. Planujemy ostatni tydzień i piszemy notkę na bloga. Po obiedzie pojedziemy do Suba, czyli dzielnicy Bogoty, ale o tym już w kolejnej notce…

Do przeczytania!

 

*Kiedy jesteś w tarapatach, jest ci ciężko lub nie masz grosza przy duszy, mówi się tutaj, że jesteś w garnku. To dlatego tabernakulum jest tutaj takim glinianym naczyniem. Jezus żyje na równi z ludźmi, tak jak oni.

Medellin

Medellin

Buenas dias!

Piątkowy wieczór spędziliśmy na poznawaniu tutejszej wspólnoty. Dwoje postulantów przygotowujących się do bycia Kombonianami zajęło się przygotowywaniem grilla w ogrodzie. My (dziewczyny J) w tym czasie piekłyśmy szarlotkę i ciasto drożdżowe.  Przedsięwzięcie było zaiste misyjne, bo nie wiedziałyśmy jak skuteczne są drożdże w proszku i cukier trzcinowy. Na szczęście udało się. Wszyscy jedzący przeżyli. Jesteśmy dobre w improwizacji!

Sobota była dla nas pracowitym dniem. Zaczęliśmy rano od różańca. Po śniadaniu pojechaliśmy do centrum miasta, aby pomóc w jadłodajni dla bezdomnych, których w Medellin ze względu na sprzyjający klimat jest około 10 tys. Na ulicach, w parkach, w centrum – to widać. Zadziwiające jest to, że  niektórzy z nich to byli lekarze, prawnicy, profesorowie, czy obcokrajowcy, którzy przez narkotyki stracili wszystko i wylądowali na ulicy.

Razem z jednym z ojców i wolontariuszami ze wspólnoty Emmanuel, która prowadzi stołówkę obieraliśmy i kroiliśmy pyrki oraz roznosiliśmy posiłki. Każdą turę obiadową poprzedzała krótka medytacja na temat ewangelii z dnia, którą przygotowała Dominika w języku polskim, a Tomek tłumaczył na hiszpański. Spotkało się to z bardzo pozytywnym przyjęciem. Po skończonej pracy zjedliśmy obiad razem z wolontariuszami. Jak obstawiajcie, kto jadł smażoną skórę ze świnki, a kto się poddał?

Niedziela była dla nas dniem odpoczynku. Wstaliśmy wcześnie z zamiarem pójścia na spacer po okolicy, jednak obudził nas deszcz uderzający o szyby. Drużyna pierścienia ponownie postanowiła się rozdzielić. Dwie z nas, nie zważając na złe warunki atmosferyczne, wyruszyły na spacer. Przewodnikiem był jeden z postulantów. Pogoda bardzo szybko się poprawiła, więc mogłyśmy podziwiać wspaniałą panoramę Medellin. Felippe zabrał nas na przejażdżkę Metro Cable, czyli kolejką linową biegnącą nad najbiedniejszymi dzielnicami miasta. Dla ludzi stąd to codzienny środek transportu, a dla nas mega atrakcja. Nasz nowy przyjaciel, pomimo dużych trudności, z chęcią uczył się polskich słów. Bardzo przydatny okazał się komórkowy Google translator :).

Po południu byliśmy zaproszeni na obiad przez proboszcza tutejszej parafii. Niesamowite było to, że posiłki podawał i odnosił ksiądz proboszcz, a przez to jadł jako ostatni. Ponadto, w Kolumbii obchodzi się właśnie miesiąc miłości i przyjaźni. Z tej okazji przy pożegnaniu dostaliśmy od księdza karteczki z życzeniami i czekoladki, co było dla nas przemiłym zaskoczeniem. Dzień zakończyliśmy grając w Carcassonne i Ligretto (taka gra karciana) z częścią wspólnoty, u której teraz mieszkamy.

Następnego dnia, po wczesnej jutrzni, pojechaliśmy z ojcem Jaiderem do biedniejszej dzielnicy miasta. Ten teren wznosi się na wzgórzu i generalnie jest tu bardzo stromo. Naszym zadaniem, było pomagać w stołówce dla dzieci, którą także prowadzi wspólnota Emmanuel. Tam również obieraliśmy ziemniaki i pomagaliśmy w podawaniu jedzonka. Dominika jak bodyguard przy wejściu pilnowała, aby każdy umył ręce, a reszta w ramach modlitwy śpiewała przy akompaniamencie gitary, którą dzielnie wtachałyśmy na górę. „Dotknął mnie dziś Pan” okazało się hitem.

Po wspólnym obiedzie razem z osobami pomagającymi w jadłodajni ruszyliśmy na mini pielgrzymkę do figury Matki Bożej górującej nad miastem. Droga wiodła najpierw przez strooome schody pomiędzy domkami. Po pewnym czasie weszliśmy do rezerwatu, gdzie wreszcie zaczęła nas otaczać zieleń i cisza (na tyle, na ile to możliwe nieopodal wielkiego miasta). Na wierzchołku odmówiliśmy misyjny różaniec, zaśpiewaliśmy pieśń maryjną (z gitarą) i zjedliśmy kanapki patrząc jak chmura burzowa nieubłaganie zbliża się do nas. Jak nie trudno się domyślić, do autobusu schodziliśmy już całkiem mokrzy. (Pamiętacie o gitarze? Cały czas była z nami. Mokra jak my). Dzień zakończyliśmy Mszą Świętą we wspólnotowej kaplicy, z widokiem na rozświetlone miasto.

Dzisiaj stoimy przed wielkim wyzwaniem przygotowania domu na przyjazd młodych z kolumbijskich wspólnot komboniańskich. Trzymajcie kciuki za naszą kreatywność 😉

Buenos tardes!

Podróż powrotna do Tumaco przebiegła bardzo sprawne. Jeszcze tego samego dnia spotkaliśmy się z Uli, które jest wolontariuszką i pochodzi z Niemiec. Jej codzienność to praca w Nuevo Miellenio, dzielnicy uważanej w Tumaco za najbardziej niebezpieczną. Odpowiadając na prośbę ojców Kombonianów zgodziła się pracować w Centro Afro, czyli miejscu spotkań dla dzieci i młodzieży. Poprzez pomoc w odrabianiu zadań domowych oraz oferowanie innych zajęć dodatkowych (np. lekcje tańca, chodzenia na szczudłach, dziecięce kółko misyjne, malowanie) stara się wyrwać młodych ze środowiska pełnego agresji i przemocy.

Spotkaliśmy się tam też z młodzieżą przygotowującą się do bierzmowania. Mieli wiele pytań dotyczących Polski m. in. o nasze narodowe potrawy. Opowieści Tomka o bigosie nie wzbudziły w nich apetytu. Byli również zdziwieni tym, że dziewczyny po dwudziestce nie mają jeszcze dzieci. (W Tumaco normą jest rodzenie pierwszego dziecka w wieku piętnastu lat.) Porównywanie kultur obydwu krajów zakończyło się pokazem tańców. Kolumbia – salsa; Polska – polonez. Wynik 1:1.

Według planu następnego dnia mieliśmy wylecieć z lotniska w Tumaco do Cali, a następnie do Medellin. Niestety, okazało się, że ze względu na pogodę nasz lot został odwołany. Kolejną noc przymusowo, ale z radością, spędziliśmy u naszych gospodarzy. W czwartek zapobiegliwie pojawiliśmy się na lotnisku znacznie wcześniej. Tym razem wszystko udało się bez większych problemów. Lecimy, osiem godziny czekania w Cali i znowu lecimy.  Finalnie do domu wspólnoty w Medellin pojawiliśmy się przed północą. Ojcowie przyjęli nas ciepło.

Dzisiaj zaczęliśmy poznawać miasto. Odwiedziliśmy jadłodajnie dla ubogich, gdzie będziemy pomagać w najbliższym czasie. Ustaliliśmy też plan działania podczas naszego pobytu tutaj. Mamy zamiar pomóc ojcom w przygotowaniu domu na przyjazd młodzieży komboniańskiej, które odbędzie się w październiku z okazji 150 rocznicy powstania zgromadzenia oraz 35 rocznicy działalności Kombonianów w Kolumbii. Logo, hasła, napisy – to wszystko jeszcze przed nami.

Trzymajcie za nas kciuki, do  następnego przeczytania!