Archive for Wrzesień, 2017


Bogota (znowu ;) )

Buenas!

Ostatni post zakończyliśmy na wyjeździe do Suby- dzielnicy Bogoty. Odwiedziliśmy tam zespół taneczny założony przez Tomka. Dziewczyny pokazały nam kilka układów, po czym zaprosiły na środek, by nas któregoś z nich nauczyć. Były to tańce regionalne, aczkolwiek elementy zumby (ku uciesze niektórych) się pojawiły. Pomimo słabej znajomości języka, zarówno z jednej jak i drugiej strony, wspólna nauka okazała się świetną zabawą.

Kolejne dni w Bogocie upłynęły nam na zwiedzaniu miasta, między innymi na wzgórza Monsserate, na którym znajduje się bazylika Chrystusa Upadłego bardzo czczonego w Kolumbii, robieniu drobnych pamiątkowych zakupów i przygotowywaniu  do zbliżającego się wielkimi krokami powrotu do naszej rzeczywistości – studiów, pracy itp.

Pomiędzy tym wszystkim znaleźliśmy też czas na odwiedzenie również jednego z ojców kombonianów, który mieszka  w Soacha. Zobaczyłyśmy na własne oczy, co to znaczy żyć z ubogimi i dla ubogich. Ojciec Franko utrzymuje się ze sprzedaży mleka sojowego, żyje w takich samych warunkach jak reszta mieszkańców dzielnicy. Na swoje mieszkanie wybrał spory dom, by mógł przyjmować jak najwięcej gości tłumnie spływających tu by zobaczyć ojca, który żyje według ewangelicznych zasad ubóstwa. Ma w nim jedynie same najpotrzebniejsze rzeczy (telewizor, komputer i telefon komórkowy do nich nie należą). Opowiadał nam o tym, dlaczego wybrał taki styl życia, co nim kierowało, o swojej posłudze misyjnej w Ekwadorze, Włoszech i Kolumbii. Na koniec zapytał, czy podoba nam się taki sposób realizowania misyjnego powołania, czy może chciałybyśmy do niego dołączyć. Odpowiedzi były różne, przeważało jednak to, że bardzo ważna jest dla nas rodzina i bez kogoś bliskiego obok nie zdecydowałybyśmy się na taki sposób życia. Po południu, razem z dwoma siostrami mieszkającymi naprzeciwko, uczestniczyliśmy w bardzo wyjątkowej dla nas Mszy Świętej.

Wieczorem wspólnie z ojcem i siostrami odwiedziliśmy jedną z rodzin. Był śpiew, modlitwa, ewangelia, dziękczynienie i prośby, a także polskie pieśni, które bardzo przypadły im do gustu. Wspólna modlitwa była dla nas wielkim świadectwem wiary ludzi, którzy nie mają wiele, a i tak za wszystkie otrzymane dary wielbią Boga. Każda z nas z tego krótkiego pobytu ma w głowie wiele słów Franko, których echo będzie dźwięczało nam w uszach jeszcze  przez długi, długi czas.

Tymczasem zostawiamy Wam porcję zdjęć i do OSTATNIEGO już wpisu.

Trzymajcie się ! 😉

Medellin :)

!Hola Amigos!

Cały wtorek byliśmy zajęci w domu pracą nad dekoracjami. (Zobaczcie na zdjęcia pod spodem). W środę natomiast wybraliśmy się na wycieczkę do Guadape. Nieopodal niej znajduje się ogromna skała, górująca nad okolicą. Widok czarnej, masywnej góry był niesamowity. Aby dostać się na szczyt trzeba było pokonać 750 betonowych schodów. Na wieży spędziłyśmy sporo czasu. Widoki zapierały dech w piersiach, a nam nie chciało się z stamtąd zejść. Potem na dwie taksówki ruszyliśmy do malowniczego miasteczka położonego nad zalewem. Dominika i Ola miały dodatkową atrakcję jazdy zdezelowanym acz uroczym samochodem w stylu retro. (Nie rozleciał się, na szczęście).

Co tak wyjątkowego jest w Guadape? Budynki! Kolorowe, zdobione płaskorzeźbami i kolumienkami. Pomimo tego, że wzdłuż ulicy stoi cały rząd łączonych ze sobą ścianami domów, każdy z nich jest zupełnie inni i wyjątkowy. Nie sposób to opisać słowami. Dzięki Małgosi i Tomkowi macie okazję zobaczyć choć trochę z tego co nas tak zachwyciło. Wróciliśmy do Medellin wieczorem zmęczeni, ale szczęśliwi.

Wielkie plany na spędzenie czwartkowego dnia nie wypaliły w stu procentach. Pierwsza cześć zakładała odwiedzenia Parque Explora. To kompleks budynków, zawierający dwie sale z ogromnymi akwariami, dwa pomieszczenia z terrariami (nie wszyscy byli zachwyceni widokiem ogromnych węży), oraz interaktywne sale naukowe. Mierzenie pulsu, oglądanie połyskujących piranii czy chodzenie po metalowej równoważni – każdy z nas znalazł coś dla siebie. Następnym punktem planu był spacer po ogrodzie botanicznym. Niestety, okazało się, że jest on zamknięty. Chwila przerwy na jedzenie i udajemy się na przejazd Metrocable, czyli podwieszaną kolejką. Tym razem także klapa. Najpierw wiatr, potem deszcz, a na końcu grad. To wszystko decyduje o tym, że nigdzie nie pojedziemy.

Ostatni punkt planu zakłada odwiedzenie księdza Federico. Jego mieszkanie jest skromne, ale przyjmuje nas w nich z otwartymi ramionami. Już kiedy prowadzi nas do kaplicy, odkrywamy, że jest niezwykłym człowiekiem. Na wprost umieszczonego w glinianym garnku Najświętszego Sakramentu*, znajduje się małe biureczko, przy którym zwykle pracuje. Ksiądz Federico pochodzi z Medellin i zajmuje się pomocą najuboższym. Jego zasady i świadectwo życia imponują nam bardzo. Długo rozmawiamy z nim i każdy z nas wynosi w sercu cenne słowa. Wracamy do domu wciąż „trawiąc” i „przemyśliwując”. Dzień kończy się pracą nad dekoracjami – musimy przyśpieszyć, aby zdążyć zrobić wszystko.

Piątek to ciąg dalszy prac. Dekoracje zaczynają już wyglądać całkiem nieźle. Kolorowe cytaty, styropianowe logo, sto sześćdziesiąt osiem gołębic… dzieje się! Dziewczyny pracują, a Tomek – wreszcie wolny – może odwiedzić znajomych. Męski wypad, a co?! Ścigamy się z czasem. Praca, sprzątanie i pakowanie, a potem, wreszcie, ostatnia wspólnotowa kolacja. Robimy sobie wspólne zdjęcia. „Uśmiechnij się”, „jeszcze jedno”, „jeszcze raz” i wreszcie nieubłaganie następuje rozstanie. Wsiadamy do dwóch taksówek, jedziemy na dworzec północny i rzutem na taśmę do autobusu. Jedziemy do Bogoty.

I teraz następuje ta część historii, którą możemy nazwać „dziś”. Dziś, trochę niewyspani i zmęczeni, jesteśmy wreszcie w stolicy. Czujemy, jakbyśmy wrócili do domu po dłuższej podróży. Planujemy ostatni tydzień i piszemy notkę na bloga. Po obiedzie pojedziemy do Suba, czyli dzielnicy Bogoty, ale o tym już w kolejnej notce…

Do przeczytania!

 

*Kiedy jesteś w tarapatach, jest ci ciężko lub nie masz grosza przy duszy, mówi się tutaj, że jesteś w garnku. To dlatego tabernakulum jest tutaj takim glinianym naczyniem. Jezus żyje na równi z ludźmi, tak jak oni.

Medellin

Medellin

Buenas dias!

Piątkowy wieczór spędziliśmy na poznawaniu tutejszej wspólnoty. Dwoje postulantów przygotowujących się do bycia Kombonianami zajęło się przygotowywaniem grilla w ogrodzie. My (dziewczyny J) w tym czasie piekłyśmy szarlotkę i ciasto drożdżowe.  Przedsięwzięcie było zaiste misyjne, bo nie wiedziałyśmy jak skuteczne są drożdże w proszku i cukier trzcinowy. Na szczęście udało się. Wszyscy jedzący przeżyli. Jesteśmy dobre w improwizacji!

Sobota była dla nas pracowitym dniem. Zaczęliśmy rano od różańca. Po śniadaniu pojechaliśmy do centrum miasta, aby pomóc w jadłodajni dla bezdomnych, których w Medellin ze względu na sprzyjający klimat jest około 10 tys. Na ulicach, w parkach, w centrum – to widać. Zadziwiające jest to, że  niektórzy z nich to byli lekarze, prawnicy, profesorowie, czy obcokrajowcy, którzy przez narkotyki stracili wszystko i wylądowali na ulicy.

Razem z jednym z ojców i wolontariuszami ze wspólnoty Emmanuel, która prowadzi stołówkę obieraliśmy i kroiliśmy pyrki oraz roznosiliśmy posiłki. Każdą turę obiadową poprzedzała krótka medytacja na temat ewangelii z dnia, którą przygotowała Dominika w języku polskim, a Tomek tłumaczył na hiszpański. Spotkało się to z bardzo pozytywnym przyjęciem. Po skończonej pracy zjedliśmy obiad razem z wolontariuszami. Jak obstawiajcie, kto jadł smażoną skórę ze świnki, a kto się poddał?

Niedziela była dla nas dniem odpoczynku. Wstaliśmy wcześnie z zamiarem pójścia na spacer po okolicy, jednak obudził nas deszcz uderzający o szyby. Drużyna pierścienia ponownie postanowiła się rozdzielić. Dwie z nas, nie zważając na złe warunki atmosferyczne, wyruszyły na spacer. Przewodnikiem był jeden z postulantów. Pogoda bardzo szybko się poprawiła, więc mogłyśmy podziwiać wspaniałą panoramę Medellin. Felippe zabrał nas na przejażdżkę Metro Cable, czyli kolejką linową biegnącą nad najbiedniejszymi dzielnicami miasta. Dla ludzi stąd to codzienny środek transportu, a dla nas mega atrakcja. Nasz nowy przyjaciel, pomimo dużych trudności, z chęcią uczył się polskich słów. Bardzo przydatny okazał się komórkowy Google translator :).

Po południu byliśmy zaproszeni na obiad przez proboszcza tutejszej parafii. Niesamowite było to, że posiłki podawał i odnosił ksiądz proboszcz, a przez to jadł jako ostatni. Ponadto, w Kolumbii obchodzi się właśnie miesiąc miłości i przyjaźni. Z tej okazji przy pożegnaniu dostaliśmy od księdza karteczki z życzeniami i czekoladki, co było dla nas przemiłym zaskoczeniem. Dzień zakończyliśmy grając w Carcassonne i Ligretto (taka gra karciana) z częścią wspólnoty, u której teraz mieszkamy.

Następnego dnia, po wczesnej jutrzni, pojechaliśmy z ojcem Jaiderem do biedniejszej dzielnicy miasta. Ten teren wznosi się na wzgórzu i generalnie jest tu bardzo stromo. Naszym zadaniem, było pomagać w stołówce dla dzieci, którą także prowadzi wspólnota Emmanuel. Tam również obieraliśmy ziemniaki i pomagaliśmy w podawaniu jedzonka. Dominika jak bodyguard przy wejściu pilnowała, aby każdy umył ręce, a reszta w ramach modlitwy śpiewała przy akompaniamencie gitary, którą dzielnie wtachałyśmy na górę. „Dotknął mnie dziś Pan” okazało się hitem.

Po wspólnym obiedzie razem z osobami pomagającymi w jadłodajni ruszyliśmy na mini pielgrzymkę do figury Matki Bożej górującej nad miastem. Droga wiodła najpierw przez strooome schody pomiędzy domkami. Po pewnym czasie weszliśmy do rezerwatu, gdzie wreszcie zaczęła nas otaczać zieleń i cisza (na tyle, na ile to możliwe nieopodal wielkiego miasta). Na wierzchołku odmówiliśmy misyjny różaniec, zaśpiewaliśmy pieśń maryjną (z gitarą) i zjedliśmy kanapki patrząc jak chmura burzowa nieubłaganie zbliża się do nas. Jak nie trudno się domyślić, do autobusu schodziliśmy już całkiem mokrzy. (Pamiętacie o gitarze? Cały czas była z nami. Mokra jak my). Dzień zakończyliśmy Mszą Świętą we wspólnotowej kaplicy, z widokiem na rozświetlone miasto.

Dzisiaj stoimy przed wielkim wyzwaniem przygotowania domu na przyjazd młodych z kolumbijskich wspólnot komboniańskich. Trzymajcie kciuki za naszą kreatywność 😉

Buenos tardes!

Podróż powrotna do Tumaco przebiegła bardzo sprawne. Jeszcze tego samego dnia spotkaliśmy się z Uli, które jest wolontariuszką i pochodzi z Niemiec. Jej codzienność to praca w Nuevo Miellenio, dzielnicy uważanej w Tumaco za najbardziej niebezpieczną. Odpowiadając na prośbę ojców Kombonianów zgodziła się pracować w Centro Afro, czyli miejscu spotkań dla dzieci i młodzieży. Poprzez pomoc w odrabianiu zadań domowych oraz oferowanie innych zajęć dodatkowych (np. lekcje tańca, chodzenia na szczudłach, dziecięce kółko misyjne, malowanie) stara się wyrwać młodych ze środowiska pełnego agresji i przemocy.

Spotkaliśmy się tam też z młodzieżą przygotowującą się do bierzmowania. Mieli wiele pytań dotyczących Polski m. in. o nasze narodowe potrawy. Opowieści Tomka o bigosie nie wzbudziły w nich apetytu. Byli również zdziwieni tym, że dziewczyny po dwudziestce nie mają jeszcze dzieci. (W Tumaco normą jest rodzenie pierwszego dziecka w wieku piętnastu lat.) Porównywanie kultur obydwu krajów zakończyło się pokazem tańców. Kolumbia – salsa; Polska – polonez. Wynik 1:1.

Według planu następnego dnia mieliśmy wylecieć z lotniska w Tumaco do Cali, a następnie do Medellin. Niestety, okazało się, że ze względu na pogodę nasz lot został odwołany. Kolejną noc przymusowo, ale z radością, spędziliśmy u naszych gospodarzy. W czwartek zapobiegliwie pojawiliśmy się na lotnisku znacznie wcześniej. Tym razem wszystko udało się bez większych problemów. Lecimy, osiem godziny czekania w Cali i znowu lecimy.  Finalnie do domu wspólnoty w Medellin pojawiliśmy się przed północą. Ojcowie przyjęli nas ciepło.

Dzisiaj zaczęliśmy poznawać miasto. Odwiedziliśmy jadłodajnie dla ubogich, gdzie będziemy pomagać w najbliższym czasie. Ustaliliśmy też plan działania podczas naszego pobytu tutaj. Mamy zamiar pomóc ojcom w przygotowaniu domu na przyjazd młodzieży komboniańskiej, które odbędzie się w październiku z okazji 150 rocznicy powstania zgromadzenia oraz 35 rocznicy działalności Kombonianów w Kolumbii. Logo, hasła, napisy – to wszystko jeszcze przed nami.

Trzymajcie za nas kciuki, do  następnego przeczytania!

Pobyt w Ekwadorze

Ekwador

Hej ho! Tak się składa, że dziś opuszczamy Ekwador. Zobaczymy jak minie nam ta podróż, ale poprzednie przekroczenie granicy Kolumbia-Ekwador przebiegło całkiem spoko. Aby dostać się tutaj musieliśmy skorzystać z czterech środków transportu, co okazało się super przygodą. Na początku o.Michele zaprowadził nas do urzędu emigracyjnego w Tumaco, a później pokazał nam skąd możemy wziąć jeepa na pierwszy etap. Siedzieliśmy wspólnie na pace, drogi były całkiem w porządku. Dotarliśmy do rzeki, przez którą przeprawiliśmy się małą łódką. Na drugim brzegu czekała na nas otwarta furgonetka, skąd razem z mnóstwem arbuzów wyruszyliśmy dalej. Był to fajny etap – drogi były pagórkowate z czerwonej gliny, a po ich obu stronach ciągnęły się rozległe plantacje palmy (pozostałość po oddziałach paramilitarnych).  Musieliśmy tylko uważać, żeby nie przygniotły nas arbuzy ;). Ostatni etap- czyli przepłynięcie łodzią przyniósł nam dreszczyk emocji. Oprócz tego, że mijaliśmy zachwycające namorzyny i mieliśmy niezłą frajdę, przez moment poczuliśmy sie jak w filmie akcji. Zatrzymał nas odział wojska. Dwie łodzie zablokowały naszą, a wyluzowani marinersi przeszukiwali bagaże i sprawdzali nasze paszporty. Dowódca, jak na niego przystało z rozbawioną miną szefa bezceremonialnie zaczął jeść lizaka. Takie gangsta!

Jak tylko dobiliśmy do portu w San Lorenzo odebrał nas o. Adam, a po zameldowaniu się w tamtejszym urzędzie ruszyliśmy na obiadek z owoców morza. O. Adam przewiózł nas po Bourbon, pokazał imponujący ogród z plantacją palm i kakaowca, które należą do kombonianów. Piliśmy świeżą wodę z kokosa i jedliśmy owoce kakaowca – co okazało się pyszne. Następnego dnia jego łódką poznawaliśmy okoliczne wioski. Na jednym z naszych przystanków odwiedziliśmy szkołę w której poznaliśmy bardzo sympatyczną nauczycielkę. Stamtąd popłynęliśmy do jej domu, aby skosztować pysznych papaji i świeżych owoców guanawa. Mniam! Po południu pojechalismy razem ze wspólnotą o. Adama nad Ocean Spokojny gdzie pozbieraliśmy naręcza ślicznych muszelek. Obiad wyśmienity – krewetki. Porcje też nieczego sobie. Wieczór spędzilismy przemiło, na uroczystej kolacji z sąsiadami, uroczą rodzinką indian, u której nocowała część naszej drużyny pierścienia.

Za chwilkę ruszamy z powrotem do Kolumbii.

Pozdrawiamy serdecznie.

Zostawiamy Wam porcję zdjęć (również tych zaległych z Tumaco).

Tumaco

Jestesmy w Tumaco po 26-godzinnej podrozy. Dla niektorych cena podziwiania wspanialych andyjskich widokow byly mdlosci. Dojechalismy bezpiecznie do domu kombonianow, gdzie poczestowali nas swieza ryba pargo. Po poludniu spotkalismy sie z liderem tutejszej grupy mlodziezowej z parafii kombonianow. Omowilismy z nim plan pracy na najblizsze dni. Naszym zadaniem bylo przygotowanie murali oraz pomalowanie krzyzy, ktore beda tworzyc miejsce pamieci Campo Santo de la Memoria. Chodzi o uczczenie zamordowanych i zaginionych ofiar konfliktu zbrojnego z okolic Tumaco. Campo ma byc czescia obchodow tygodnia pokoju, ktory celebrowany bedzie tutaj pod koniec wrzesnia.

Podczas wieczornej Mszy Swietej przedstawilismy sie lokalnej wspolnocie. Okazalo sie, ze nasz przyjazd byl zapowiedziany w parafialnym kwartalniku. Nastepnego dnia przed poludniem udalismy sie do szkoly prowadzonej przez kombonianow, gdzie brat Tomek przeprowadzil krotka lekcje polskiego. Zjedlismy obiad razem z dziecmi, a nastepnie rozpoczelismy malowanie muralu i krzyzy. Do pracy, oprocz mlodych z parafii przylaczylo sie takze wiele dzieciakow, zainteresowanych tym, co robimy, oraz studentka z Belgii, ktora przyjechala tu zbierajac materialy do swojej pracy dotyczacej miejsc pamieci.

W ciagu dwoch dni wspolnymi silami udalo nam sie stworzyc piekny mural, ktory otacza plac. Na nim wlasnie beda ustawione pomalowane na bialo krzyze z nazwiskami ofiar. Dzis (trzeci dzien pracy), pozostalo nam tylko dokonac ostatnich porpawek i napisac na jednej ze scian cytat kolumbijskiej siostry Yolandy Cerón: Robota dopiero sie zaczyna. Te slowa dotycza pracy na rzecz pokoju i maja niezwykle mocny wydzwiek, poniewaz mloda siostra zostala zamordowana…

Zaskoczeniem bylo dla nas zaproszenie na obiad przez naszych gospodarzy, czyli wlascicieli domu, w ktorym mieszkamy. Señora Amanda podala kazdemu talerz z swiezymi, pysznymi i wlasnorecznie przyrzadzonymi krabami. Musicie wiedziec, ze taki obiadek je sie baaardzo dlugo, poniewaz dostac sie do krabowego mieska nie jest latwo :). Siedzac na tarasie poznalismy trudna historie ich rodziny oraz tego, w jaki sposob znalezli sie w Tumaco.

Teraz konczymy wpis, a takze prace nad muralem. Dzis planujemy isc na plaze i troche odpoczac, jesli przestanie padac, a juz jutro plyniemy aby odwiedzic ojca Adama na jego misji w Ekwadorze.

 

Wybaczcie, ze bez zdjec i polskich znakow, ale wlasnie piszemy z parafialnego komputera. Zdjecia postaramy sie wrzucic w najblizszym czasie.

¡Hasta luego!

 

Drugi dzień pobytu w Kolumbii spędziliśmy na poznawaniu Bogoty. No, może „poznawaniu” to duże słowo, ale pochodziliśmy trochę po mieście i widzieliśmy centrum. Dojechaliśmy tam bogotańskimi Trans Millenio – dość szybkimi autobusami. Zobaczyliśmy muzeum kolumbijskiego malarza i rzeźbiarza Fernando Botero. Swoją pokaźną kolekcję dzieł własnych oraz wielkich światowych artystów, m.in. Picasso czy Monet przekazał miastu do ogólnego użytku. Dalej przeszliśmy na główny plac kolumbijskiej stolicy, zwany Placem Boliwara i do katedry. Następnie udaliśmy się spacerem przez główne ulice Bogoty podziwiając wielką różnorodność i egzotykę tego niezwykłego miasta. Jako że na obiad byliśmy zaproszeni do drugiej wspólnoty kombonianów obecnej w mieście, pośpieszyliśmy piechotą co prędzej, żeby wreszcie nasze brzuszki przestały burczeć. Wspólnota przyjęła nas z wielką radością a podczas obiadu mogliśmy spróbować m.in. świeżego soku z lulo, zobaczyć siedzibę redakcji kolumbijskiego pisma komboniańskiego i podziwiać zabytkowy dom w którym mieszka wspólnota.

Następnego dnia wraz z bratem Alberto pojechaliśmy odwiedzić rodziców jednego z ojców, którzy mieszkają, niedaleko miejscowości Turmeque, położonej w górach dwie i pół godziny jazdy autobusem z Bogoty. Miejsce to znane jest  z powstałej tam narodowej dyscypliny sportowej Techo. Ujęły nas wielka gościnność, prostota i dobroć don Alvaro i jego żony, pani Santos. Mogliśmy tam nabrać sił przed podróżą do Tumaco. Mieliśmy czas na modlitwę osobistą, podziwianie przepięknych widoków, wspólne śpiewania, a dzięki serdeczności naszego gospodarza, także na przejażdżkę na górskim koniku J. Wzruszającym momentem była odmówiona z domownikami wieczorna modlitwa różańcowa.

W poniedziałek po przepysznym i przeobfitym obiadku wróciliśmy do Bogoty.

We wtorek, po wspólnej jutrzni i śniadaniu, ruszyliśmy w dość długą podróż autobusem, w kierunku Tumako drogami wiodącymi przez kolumbijskie Andy. Widoki zapierały nam dech w piersiach.

Niestety właśnie przed chwilą zaszło słońce (przepięknie!), więc postanowiłyśmy otworzyć laptopa i napisać do Was tych kilka słów. Na szczęście w naszym wypaśnym autokarze jest Internet i gniazdko elektryczne ;).

Pozdrawiamy!

c.d.n.

Pierwsze wrażenia :)

Wylądowaliśmy! Witamy Was serdecznie po naszych wojażach, już z kolumbijskiej ziemi. Jesteśmy bezpiecznie w Bogocie, gdzie wspólnota kombonianów przyjęła nas bardzo otwarcie.

Naszą podróż zaczęliśmy od spotkania w Warszawie w ostatnich dniach sierpnia, gdzie dopinaliśmy szczegóły i  kończyliśmy pakowanie. 31 sierpnia w trakcie kameralnej mszy u oo. kombonianów otrzymaliśmy krzyże misyjne, które będą nam towarzyszyć w trakcie tej wyprawy.

Po południu wylecieliśmy z Warszawy do Istambułu, gdzie 7h oczekiwaliśmy na lot następny. Czas minął nam szybko, dodatkową frajdą było zjedzenie oryginalnego tureckiego kebaba z porządnej baraniny oraz mięsa z owcy Kivircjk. W nocy z 31.08 na 01.10 wsiedliśmy na pokład samolotu, który zabrał nas bezpośrednio do Bogoty. Obydwa loty i kontrole przebiegły bez większych stresów, więc całej naszej ekipie humory w miarę dopisywały.

Nawiasem mówiąc polecamy Turkish Airlines, bo loty były na najwyższym poziomie z miłą obsługą, smacznym jedzeniem, wygodne, schludne i z różnorodnością opcji na spędzenie czasu.

Po lądowaniu zaskoczył nas wielki spokój nowiutkiego lotniska El Dorado w Bogocie w porównaniu z tym w Istambule, gdzie było mnóstwo ludzi, trochę zamętu i brudu.

Z lotniska odebrali nas bracia kombonianie z jednego z domów w Bogocie, gdzie wczorajszy dzień (tj.01.10) odpoczywaliśmy i zbieraliśmy siły na najbliższe dni (Bogota leży na wysokości 2600m n.p.m., więc nasze organizmy muszą się trochę przystosować). Krajobraz wywiera niezłe wrażenie otaczającymi szczytami górskimi. Pozostajemy tutaj do niedzieli. Udało nam się już skosztować kolumbijskiej kawy, soku z pomidorów drzewnych (tomate de árbol) i smażonych bananów. Po południu podzieliśmy się na dwie grupy: jedna nadrabiała stracone godziny snu, a druga część drużyny pierścienia zaspanym krokiem ruszyła na spacer po dzielnicy i spróbowała pasteles de carne oraz crema de avena, a pyszne granadille i marakuje spałaszowaliśmy już wszyscy wspólnie.

 

Pierwsza noc za nami. Odczuliśmy trochę skutki przebywania na tej wysokości, niektórym krwawiły nosy, mieli zawroty głowy, albo budzili sie co parę godzin, inni spali smacznie, ale za to mają trudności z oddychaniem.

Śniadanko typowo południowe – kawka, czekolada i bułeczki na słodko.

 

Za chwilkę ruszamy na podbój centrum Bogoty.

¡Hasta luego!