Pogrzeby w Ghanie wyglądają zdecydowanie inaczej, niż u nas. Uczestniczyliśmy dziś w przygotowaniach do ceremonii pogrzebowej. Ciekawostką jest to, że człowiek, który ma zostać pochowany, zmarł w… czerwcu. Od tamtego momentu spoczywa w chłodni. Uroczystość przeciągnięto w czasie ze względu na chęć zaproszenia siedemdziesięciu przywódców okolicznych wiosek (denat bowiem był strażnikiem lokalnego czakramu i uważany był za ważną personę). W trakcie pożegnania nieboszczyk zostanie posadzony w charakterystycznej pozycji, związanej z wykonywaną funkcją. Nauczycieli na przykład sadza się za biurkiem.
Popołudnie było czasem skupienia, będącym podsumowaniem kolejnego mijającego tygodnia, a w gruncie rzeczy całego wyjazdu. W trakcie adoracji, odpowiedzieliśmy sobie na kilka istotnych pytań – między innymi, jak postrzegamy swój pobyt w Ghanie i jak doświadczenie misyjne wpłynęło na naszą wiarę i postrzeganie Boga. Podczas rozważań spadł ulewny deszcz, jakiego tutaj wcześniej nie widzieliśmy. Można go postrzegać w kategorii swoistego katharsis :).
Rozmowa z misjonarzami o bogatym stażu zawsze jest czymś wzbogacającym. Nie inaczej było dziś wieczorem, kiedy w przyjemnej atmosferze spotkaliśmy się całą wspólnotą, i wymienili spostrzeżeniami na temat misji, a także mentalności ludzi mieszkających w Ghanie. Towarzyszył nam Ojciec Giuseppe, który jest prawdziwym obieżyświatem – pracę duszpasterza rozpoczął w Togo w 1974 roku, później 17 lat spędził w Stanach Zjednoczonych, by finalnie znaleźć się w Ghanie i stworzyć „In my Father’s house”.