Dziś byliśmy (druga grupa) u sióstr, odwiedziliśmy budynek ich projektu dla biednych kobiet, które mogą się tam nauczyć szyć, gotować, pracować w cukierni czy jako kelnerki. Po wszystkim Ewa przyznała się siostrze Orietcie, że nigdy w życiu nie widziała kombonianki. A ta, nie dowierzając, upewniła się, że Ewa nie żartuje i zaprosiła nas na kawę do ich domu, żebyśmy mogli poznać jeszcze jedną siostrę: Rosę z Peru. Ugościły nas z klasą, wypiliśmy po filiżance pysznej włoskiej kawy. Ich gościnność nie polegała tylko na kawie i bananach, ale przede wszystkim na otwartych, gorących sercach. Collins, nasz towarzysz (tutejszy postulant), powiedział, że one żyją prawdziwie po komboniańsku. Ten dzień był w całym Korogocho dniem porządków, tzw. sprzątania świata. Dotarliśmy na zakończenie z występami w kaplicy St. John. Po powrocie dość długo rozmawiałem (Mati) z Collinsem, a podczas tej pogawędki powiedział, że zabito dziś człowieka. Okazało się, że niedaleko naszego domu policja zastrzeliła znanego złodzieja. Ta wiadomość wstrząsnęła nami, zwłaszcza, że zdarzyło się to tak blisko nas. Cały wieczór spędziliśmy w domu, rozmawiając o sytuacji w Korogocho.